W drugiej części gangsterskiej dylogii Jeana-François Richeta
"Wróg publiczny numer jeden", Jacques Mesrine jest światowej sławy
przestępcą. Medialnie niezwykle popularny, staje się solą w oku
policji. Rozpoczyna się polowanie, w którym władze wykorzystają
wszelkie dostępne im środki. Mesrine przez lata będzie im umykał,
lecz w głębi duszy wie, że nie może to trwać wiecznie. Śmierć jest
jego nieodzowną towarzyszką, a jednak na jej przybycie zareaguje
zaskoczeniem.
Mesrine, jeden z najsłynniejszych przestępców XX-wiecznej
Francji, u Richeta jest postacią tragiczną. I to wcale nie dlatego,
że zostaje zabity w policyjnej obławie, co widz ma okazję zobaczyć
już w pierwszej scenie. Nie, jest bohaterem tragicznym ze względu
na okoliczności jego śmierci. Mesrine jest jak narkoman, nie
potrafi przestać planować kolejnych skoków, choć wie, że przypłaci
to życiem. Egzystencja na pożyczonych papierach sprawia, że
staje się coraz bardziej szalony w swoich pomysłach. Próbując nadać
sens zachowaniu, buduje rewolucyjną ideologię. Jego życie prywatne
to iluzja, z czego Sylvie Jeanjacquot, jedna z jego partnerek, nie
zdaje sobie do końca sprawę. Kawałki mózgu na jej pięknej twarzy
będą dobitnym znakiem tego, jak bardzo się myliła.
Jeśli ktoś widział pierwszą część filmu, doskonale wie, czego
się spodziewać. "Wróg publiczny numer jeden" to solidne kino
gangsterskie w starym stylu, bez nadmiaru akcji, która
przemieniłaby film w teledysk przemocy. Vincent Cassel trafia w
dziesiątkę w swojej kreacji Mesrine'a, doskonale wypunktowując
wszystkie elementy umieszczone w scenariuszu Dafriego. Sam Richet
pozytywnie zaskoczył mnie swoimi reżyserskimi umiejętnościami. Już
w pierwszym filmie ujawnia widzom to, jak wyglądał koniec
Mesrine'a, a jednak sekwencja finałowa trzyma w napięciu niczym w
rasowym dreszczowcu, w którym zakończenie do ostatniej chwili
pozostaje enigmą. Bez potknięć utrzymane tempo i dokładnie
przemyślany montaż czyni z finałowej sekwencji najlepszą część
całej dylogii.
Film został we Francji przyjęty znakomicie, o czym świadczy
sporo przyznanych mu nagród. Można byłoby się zatem spodziewać, że
wydanie DVD będzie miało do zaoferowania coś więcej ponad standard.
Niestety, "Wróg publiczny numer jeden" pojawia się u nas bez
dodatków. Tak naprawdę wiele nie tracimy. Wydanie francuskie
również nie powala dodatkami, a szkoda, bo właśnie w zaciszu
domowego ogniska wielu fanów filmu z chęcią obejrzałoby parę
materiałów o kulisach produkcji. Wadą wydania jest również brak
oryginalnego obrazu. Z formatu 2.35:1 został on przysposobiony na
potrzeby telewizorów i przycięty do formatu 1.78:1. Może i lepiej
wykorzystana jest przestrzeń telewizyjnego ekranu, ale mimo
wszystko szkoda.